Pierwsza choroba morska

‚Trzeba umieć przeżywać cisze i sztormy. Żeglowanie to rodzaj filozofii’

Choroba morska to katusze. Ale co to za żeglarz, który jej nie przeżył. Dobrochnę to doświadczenie dopadło, gdy miała lat 14. Całkiem już wprawiona w morskich wędrówkach nie przewidziała, że może ją spotkać jakaś nieprzyjemność. A niespodziankę sprawiły jej niskie, acz bardzo długie fale na Morzu Północnym. Poranna wachta o świcie też nie pomogła i całe pięć kanapek ze smalcem i ogórkiem wylądowało w morzu. Każde kolejne wypróżnianie żołądka miało być ostatnim, dlatego Dobrochna wciąż prosiła starszą siostrę o następną skibkę. W ten sposób zmarnowały pół bochenka chleba. Ale i tak niedługo miał spleśnieć. Piekarnia oszukała Surmów, bo mówiła, że pieczywo wytrzyma całe dwa tygodnie, a nie wytrzymało nawet jednego. Z kolei Dobrochna nie wytrzymała „bujania”. Wszystko tak konsekwentnie się ze sobą łączy. Życie na morzu to ciągła synteza.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *